wtorek, 27 stycznia 2015

Mieszkanie w Holandii

Mieszkanie w Holandii czyli...

... jak zacząć mieszkać na swoim w kraju niderlandów


W Holandii jest kilka możliwości wynajmu mieszkania bądź pokoju. Nie każdy jest w przystępnej cenie, więc zamieszkać samemu, na swoim, nie jest do końca łatwo. 

Pierwszą możliwością jest wynajem pokoju, od Polaków.
Ceny wachają się w granicach 300 euro miesięcznie, za ciekawy pokój, z internetem i telewizją,
500 euro za dwie osoby. 
Jest to na tyle ciekawa opcja,że nie musimy się o nic martwić. Nie interesują nas rachunki za gaz, 
prąd czy śmieci. Nie do nas przyjdzie roczne wyrównanie z liczników,
Minusem jest oczywiście mieszkanie z obcymi ludźmi, lecz jest tu bardzo dużo ciekawych osób.
Polecam tą opcję osobą młodszym. Najwięcej pokojów do wynajęcia znajdziemy tu :na portalu Niedziela.nl, w dziale ogłoszeń.
W większości mieszkań nie ma możliwości meldunku.

Drugą możliwością jest wynajem mieszkania, bezpośrednio od Holendrów.
Jest to na tyle ciekawa opcja, że mieszkamy sami, na swoim i jest możliwość meldunku.
Ceny za wynajem wachają się w granicach 500 euro za studio (kawalerkę) z aneksem kuchennym, prysznicem i wc, po 1500 euro za 3 pokojowe, eleganckie mieszkanie. Wszystko zależy od waszego stanu portfela.
Ciekawe ogłoszenia znajdziecie na maarktplaats.nl, niderlandzkiej stronie z ogłoszeniami. Strona dość dobrze współpracuje z translatorem google..
Większość ogłoszeń jest z tzw. Borgiem, jest to kaucja za wynajem, sięgająca czasem dwukrotności miesięcznego czynszu.

Trzecią możliwością jest wynajem mieszkania, poprzez agencję pośrednictwa mieszkaniowego.
"Makelaardij"
Jest to opcja identyczna z powyższą, lecz w grę wchodzi dodatkowa opłata za usługę pośrednika w wysokości czynszu miesięcznego. Pośrednik znajdzie dla Ciebie idealne mieszkanie, zgodnie z Twoimi wytycznymi. Będzie się Tobą "opiekował" podczas mieszkania, to on będzie pośredniczył we wszystkim na lini wynajmujący-najemca. Jemu będziesz płacił czynsz.



niedziela, 3 listopada 2013

Holandia - Kraj wiecznej imprezy.

Dziś przedstawię Wam jak moim wzrokiem wygląda nocne życie w Niderlandii. Jeśli razi Cię temat prostytucji, narkotyków i nocnych klubów, nie czytaj tego wątku - źle nie będzie, lecz w NL nocą nie jest grzecznie.

     Nie jestem pewien od czego zacząć, jeśli chodzi o zabawę, mój nowy kraj ma do zaoferowania naprawdę wiele. Można wybierać spośród cudownych oper, teatrów i galerii.
O tym pisać dziś nie będę.
     Będzie za to o dyskotekach, nocnych klubach, kasynach, coffeshopach i pochodnych.
Myślę ,że ten wpis trafi to paru osób, które lubią dobrą zabawę tak jak ja i czują ,że przyszedł na nią czas. Chodzi mi o to ,że cholernie nie lubię ludzi którzy marnują swój czas na imprezowanie. Mam kilku znajomych z dzieciństwa którzy zamiast chodzić do szkoły, marnowali czas na zbędne(na tą chwilę) rozrywki.
     Parę lat minęło, człowiek dowiedział się mnóstwo ciekawostek o świecie, prawdziwym życiu we względnej samotności i nauczył się praktycznych rzeczy, które przydadzą się w życiu. Głupia znajomość języka agnielskiego cholernie ułatwia podjęcie pracy w każdym kraju świata, bez tego nie mamy nawet co marzyć o samodzielności za granicą. Jedni wybrali zabawę zbyt wcześniej i teraz już tylko to im zostaje.
     Zrobiłem w Polsce swoje- ukończyłem studia, nauczyłem się języka. Teraz mam czas na zabawę, próbowanie życia i smakowanie Holandii. Czas ten napewno długo nie potrwa, każdy chciałby w końcu założyć rodzinę aby później przeklinać to ,że czas jego rozrywek dobiegł końca. Ja na szczęście (lub nieszczęście) nie poznałem jeszcze tutaj właściwej osoby dla której przedstawienie miałoby przestać trwać więc- SHOW MUST GO ON!

Dyskoteki i imprezy:

     Holandia słynie z konkretnych imprez i stylu zabawy. Wszystko to w 100% prawda.
W każdym większym mieście w centrum, znajdziemy zakątek w którym roi się od klubów.
Są to puby, bary z małym parkietem w piwnicy czy duże kluby, mieszczące parę tys. osób.
Wystarczy spędzić w internecie parę chwil, aby znaleźć występ konkretnego DJ'a, z biletem w cenie np. 9 euro. Jest tu pełno większych lub mniejszych eventów z światowej klasy DJ'ami, każdego tygodnia. Co chwilę widać plakaty z napisami - "Hardwell", "Tiesto", "Sidney Samson" itp.
W lato są organizowane imprezy w parkach, nad jeziorami i na stadionach. Myślę ,że każdy fan muzyki elektronicznej, doceni pod tym względem Holandię.

     Podczas mojego pobytu w NL zwiedziłem tak naprawdę jeden konkretny! klub z muzyką elektroniczną.
Wybieram się niebawem do znanego klubu ESCAPE w Amsterdamie, napewno zdam relację na blogu.

     Numerem jeden dla mnie jest:

Hollywood Music Hall w Rotterdamie.
     Właścicielem klubu jest B.A. Baracus, muzyk i aktor, znany z roli w serialu "Drużyna A".
Często podczas sobotnich imprez aktor wita gości kupujących bilety uściskiem dłoni i pozdrowieniem. O dziwo, często opuszczając klub spotkałem "Mr T" przy wyjściu pytającego jak udała się impreza. Bez problemu można zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z owym Panem, jeśli widać ,że ma dobry humor.
W środku znajdziemy 8 sal tanecznych i bardzo przyjemny ogródek, w sam raz do przewietrzenia się.
Każdy znajdzie coś dla siebie pod kątem muzycznym, na każdej sali DJ gra inny rodzaj muzki. Bez problemu wyszukamy tu coś dla fanów R&B, Hardstyle'u, Dubstepu, Electro House'u i najnowszych brzmień wprost ze światowych eventów.

     Wstęp do klubu kosztuje około 10e, w środku nie można płacić gotówką. W okolicach głównego holu znajdują się specjalne kasy w których można zaopatrzyć się w żetony, za które kupimy wszystko w lokalu. Jeden żeton kosztuje 2 lub 2,5 euro, dokładnie nie pamiętam. Dla przykładu napiszę ,że za żetona dostaniemy piwko Heineken 0,33 w butelce,wodę mineralną lub soczek. Whiskey średniej klasy z colą to wydatek rzędu 2,5 żetona, który jest w nominale 1 lub 0,5. Toaleta w klubie oczywiście płatna, 50 centów jednorazowo lub 1 żeton i otrzymujesz kibelek All Inclusive na całą noc, wraz z specjalną pieczęcią UV. Z imprezy po wejściu niestety bezpłatnie do samochodu nie wyjdziemy, próbowałem i musiałem kupić kolejny bilet wstępu. Klub warty zobaczenia.
                                                                         Hollywood Rotterdam- Własne zdjęcie

Prostytucja:
Temat numer jeden z którym kojarzą się Niderlandy. Nie miałem przyjemności korzystania, w związku z osobistym poglądem na ten temat, lecz wiem conieco na temat.
Jak wiecie, w Holandii prostytucja jest legalna. Panie płacą podatki, składki emerytalne i w większości mają ważne badania zdrowotne. W paru miastach znajdują się tzw. Dzielnice Czerwonych Latarni w których można skorzystać z uslug, wchodząc wprost do okna, z chodnika.

         W pierwszej kolejności, gdzie możemy znaleźć najwięcej okien, warto wspomnieć o dzielnicy De Wallen w Amsterdamie. Centrum tego miasta nie zasypia nigdy. W weekendy spotkać można sporą ilość Anglików, Irlandczyków i Niemców, świętujących swój wieczór kawalerski w męskim gronie.
Ceny za szybki numerek, wynoszą 50 euro za około 15 minut. Uwieżcie mi, dziewczynom zależy na szybkim "załatwieniu klienta". Miłości tu nie ma.
         Drugim miastem seksu jest Den Haag, czy po naszemu - Haga. Znajduje się w niej zdecydowanie mniej okien uciech, lecz są rozmieszczone na dwóch ulicach, Doubletstraat i Geleenstraat.
Jest różnica pomiędzy ulicami, cenowa. W jednej znajdziemy bardziej urodziwe Panie, w cenie 50 euro za usługę. W drugiej, już za 25 euro. W Hadze pobawimy się za to około 30 minut, w przyjemniejszej atmosferze.
W całej Holandii znajdziemy domy publiczne, w których zapewne można zostawić nieograniczone zasoby finansowe, lecz to już nie jest taką atrakcją turystyczną i niestety na ten temat, nie wiem nic :)



środa, 16 października 2013

Fotografie Holenderskiej codzienności.

Witajcie czytelnicy, żyję i mam się dobrze. Holandia dalej służy.
  Chwilkę mnie tu nie było, wpadłem w ciąg pracy który właśnie dobiegł końca.Finanse są ważne, lecz ważniejszy jest spokój ducha którego, pracując dzień w dzień przez 16 dni, nie ma.
  W najbliższych dniach spodziewajcie się postu o pracy w masarni i życiu nocnym w NL, wszystko jest w trakcie pisania. Dwa rozbieżne tematy, dla każdego coś dobrego. Publikacja nastąpi w tym tygodniu:)
Pytanko do Was:
Może podsuniecie mi jakiś temat, warty opisania z mojej perspektywy? Może kogoś interesuje coś konkretnego, związanego z życiem (próbą rozpoczęcia go) w NL - chętnie zajmę się tym.
Dziś przygotowałem Wam troszkę zdjęc, codziennego wyglądu mojego miasta i kraju. Na rozluźnienie i pokazanie Holandii.
Enjoy!



             Holenderzy uczą się jeździć w BMW serii 3

Statek SS Rotterdam

Wieża ciśnień w Utrechcie
Kasyno w Rotterdamie

Stado kaczek w centrum Hagii

Łabędzie w Rotterdamie

wtorek, 24 września 2013

Wizyta u Holenderskiego lekarza, czyli Diazepam na ból pleców.

Piękny jesienny Holenderski poranek, leje jak skurczybyk, zimno i ciemno. Parę razy w roku tak mam ,że gdy wstanę zbyt szybko z łóżka, a jak tu nie wstać jak funkcja drzemki w telefonie nie zadziała, doznaję istnego strzału w kręgosłupie który wyklucza mnie z życia na parę dni. Przytrafiło mi się to w Holandii.
Aby wziąść "chorobowe" niezbędna jest wizyta u lekarza, szybki telefon do szefostwa i już mam umówioną wizytę na godzinę 13, tego samego dnia. Mój doktor przyjmuje w Hadze, 20 km od Rotterdamu, w okazałej willi w której widać ,że mieszka. Przy wejściu wita mnie około 40 letnia azjatka, prosząc o kartę ubezpieczeniową i informując ,że doktor już idzie.
Przywitał mnie około 80 letni doktor medycyny, w gabinecie pełno książek, jest klimat. Po bardzo obieżnych oględzinach mojego ciała stwierdza ,że to zwykłe naciągnięcie krzyża i pyta mnie kiedy chcę pójść do pracy. Coż za bezpośredność. -Myślę ,że 5 dni mi wystarczy, nie ma co szaleć, lekarz przytaknął, wyciągnął laptopa i stwierdził ,że wypisze mi recepty. Licząc na maść przeciwbólową oczywiście się zgodziłem, wziąłem receptę i uciekłem kurować się w domowych warunkach.
W aptece doznałem małego szoku, gdy na recepcie zauważyłem nazwę leku, Diazepam. Nie jest to lek na ból pleców-raczej na depresję, padaczkę, stany lękowe i dolegliwości wymagające leczenia psychiatrycznego. Dodatkowo silnie uzależnia.
Czyżby doktor szukał stałego pacjenta? Póki co dostałem po 1 tabletce na dzień.


W Holandii nie istnieje coś takiego jak L4, obowiązuje co tygodniowa wizyta u lekarza i częste telefony od firmy ubezpieczeniowej, możliwa i dość częsta jest kontrola chorego w domu. Po około 3 miesiącach biegania po lekarzach, konieczne jest stawienie się przed specjalną komisją oceniającą Twoją sprawność fizyczną/intelektualną. Ogólnie jest możliwe o wiele większe kantowanie pracodawcy, niż w Polsce.

wtorek, 10 września 2013

Co zrobic aby wyjechać do Holandii?

Mimo iż mój blog działa od ponad dwóch tygodni, dostałem odrobinę zapytań o sposób wyjazdu do Holandii. Oczywiście celem podjęcia pracy, głównie fizycznej.
W głowie mi się nie mieściło ,że mieszkańcy niektórych regionów Polski nie wiedzieli ,że wyjazd do NL to teoretycznie prosta sprawa. Pracy fizycznej jest tu dużo, a robi się to tak:

Niderlandzki rynek pracy opiera się na współpracy firm z agencjami pośrednictwa, specjalizującymi się w zarządzaniu kapitałem ludzkim. O specyfice rynku i warunkach życia przeczytasz Tu.

1. W pierwszej kolejności przed wyjazdem człowiek musi się zastanowić, jaka praca mu odpowiada. Jednego człowieka lekka i monotematyczna praca męczyć będzie, drugiego praca mocno fizyczna np. rozładunek kontenerów. Dążę do tego ,że większość agencji pośrednictwa pracy ma "jakieśtam" ukierunkowanie na branże. Jedni są specami od ogrodnictwa, drudzy od logistyki. To jaką agencję wybierzesz ,będzie miało znaczący wpływ na Twój komfort psychiczny przez najbliższe miesiące.

2. Większość Holenderskich agencji posiada swoje oddziały w Polsce. Oto kilka przykładowych, dobrych firm: 
E&A
         Work Today
NL Jobs 
W każdej z nich trzeba zarejestrować się osobiście w biurze. Rejestracja polega na wypełnieniu formularza, krótkiej rozmowie i ewentualnym sprawdzeniu kompetencji językowych. Bardziej celem rozmowy jest weryfikacja tego czy zwyczajnie jesteś "kumaty", nic ponad to.

3. Czekać na telefon

     W razie jakby telefon nie dzwonił, warto raz w tygodniu zadzwonić do agencji i przypomnieć
     o sobie.

Pracy w NL jest dużo, chcąca osoba znajdzie coś dla siebie bez problemu. Ważna jest tu motywacja i samozaparcie. Jeśli macie jakieś pytania, śmiało! :)


niedziela, 8 września 2013

Przegląd Rotterdamskich coffeshopów.

W Rotterdamie znajduje się wiele coffeeshopów, bardziej turystycznych i tych mniej. Dziś zajmiemy się kwestią jakości obsługi i sprzedawanych towarów. W większości coffeshopów sprzedawcy traktują turystów jak najgorsze zło. Nie raz zdarzy się ,że zamiast zamówionego przez okienko BubbleGuma otrzymasz PowerPlanta. Takie sytuacje sa normalne, gdyz turysta to jednorazowy klient, niemal na 100% nie wróci na ponowne zakupy. Jak samo do głowy przychodzi-takiego klienta nie trzeba szanować. Nie można stwarzać pozorów ,że jest się turystą, nawet jak się nim jest.
Pierwszą zasadą po której rozpoznać turystę w coffeshopie jest to ,że przez 10 minut ogląda menu. Nie ma nad czym się zastanawiać, szybko trzeba rzucić okiem i kupować. Kolejną jest to ,że turyści kupują tzw. pre-rolled joint's. Są to skręty skręcone przez obsługę sklepu, zawierają 80% tytoniu i 10% niewiadomego pochodzenia materialu. To ,że joint nosi piękną nazwę typu "High maroccan citrus haze joint" nic nie znaczy. Uwież mi, w środku jest sam tytoń. 
   Polecam odwiedzać kawiarenki zdala od głównych ulic, chodników. Często coś dobrego idzie wyhaczyć w miejscu w którym jest tylko lada, nie ma stolików dla gośći. Wystrojem wnętrza nie ma co się kierować, generalnie im większa speluna tym lepiej.
     Warto jest wybrać sobie ulubiony sklepik i kupować w większości tylko tam. Wyrabiasz sobie dzięki temu dobry kontakt ze sprzedawcą i po miesiącu czy dwóch, możesz liczyć na fajne promocje i kwiaty "z góry worka". W coffeshopach lojalność jest doceniana.


Lista coffeshopów godnych odwiedzenia(będę uzupełniał):

1. Amigo - ul. 's-Gravendijkwal 138b, 3015 CC Rotterdam
(White Widow, Santa Maria, Orange Bud i NLX w cenie 6e/gram)
2. Sultan - ul. Eksterstraat 16 3083 XB Rotterdam
(Doskonały Bubblegum w cenie 8e/g)
3. DizzyDuck (Haga)- ul. Trompstraat 210, 2518 BR Den Haag
(Świątynia konopii, wszystko z najwyższej półki)







sobota, 7 września 2013

Praca na Holanderskiej piekarni.

Dziś postaram się wam opisać jak wygląda "standardowa" praca w Holandii, przy produkcji pieczywa.
                                                                                   Piec w Holenderskiej piekarni
          Wbrew pozorom, praca ta może wydawać sie skomplikowana, wymagająca doświadczenia. Nic bardziej mylnego. Około 80% produkcji w kraju jest w pełni zautomatyzowana co oznacza ,że tam zaczyna się rola człowieka, gdzie kończy się rola maszyny. Nie inaczej.
   
         Do rozdysponowania, tym razem, miałem 4 stanowiska pracy przy linii. Sam stanąłem przy piecu z którego regularnie wyjeżdżał świeżo upieczony chleb, moim zajęciem była obserwacja wychodzącego "produktu" i wrzucanie do skrzynki pieczywka, które wyglądało na spalone. Dodam ,że cokolwiek spalonego z pieca, wychodziło średnio raz na pół godziny. Trochę nurzące zajęcie, lecz lepiej stać w bezruchu w temperaturze 40 stopni C niż zapierniczać na pełnych obrotach.
        Kolejne stanowisko znajdowało się przy maszynie krojąco-pakującej. Tym razem pracownik odpowiada za to, aby bochenki chleba równo wjeżdżały po taśmie do maszyny. W przeciwnym razie dochodzi do zblokowania  i konieczności manualnego oczyszczenia krajalnicy. Znów jest to nudna i monotonna praca. Ważna tu jest koncentracja, gdyż wszystko tu idzie "taśmowo" i gdy w jednym miejscu taśmy wydarzy się coś niewskazanego, automatycznie odbija się to w innym miejscu. Każdy chyba to rozumie.
        Ostatnim miejscem pracy jest ostatni odcinek taśmy, gdzie dwie osoby odpowiadają za pakowanie bochenków do skrzynek, które są wysyłane bezpośrednio do sklepów. Jest to najbardziej wymagające stanowisko, trzeba się dużo nagimnastykować. Zazwyczaj gdy jedna osoba pakuje chleb z taśmy, druga dba o to aby nie zabrakło pustych skrzynek. Gwarantuję ,że podczas 20 minut pakowania każdy człowiek cały zleje się potem. Na to zadanie nie ma kozaka, temperatura robi swoje.
       To by było na tyle jeśli chodzi o tymczasową pracę w piekarni. Wiadomo, piekarnia piekarni nie równa, lecz nikt nie da bardziej odpowiadzialnego zadania pracownikowi który dziś jest, jutro go nie ma.
 
                                                                                         Stanowisko pakowania


   Almere to najmłodsze miasto w Holandii. Pierwszy dom powstał tu w 1976 a centrum miasta zaplanowane przez OMA ukończono budować w roku 2007. Czy eksperyment się powiódł? Almere leży nad jeziorem IJsselmeer, 26 kilometrów na wschód od Amsterdamu, na odzyskanym od morza lądzie. Pierwszy dom zbudowano tu w roku 1976, a oficjalnym organizmem miejskim Almere zostało w 1984 roku, co czyni je najmłodszym miastem w Holandii i jednym z najmłodszych na świecie. Dziś jest siódmym pod względem wielkości miastem w Niderlandach i największym ośrodkiem miejskim prowincji Flevoland. Od momentu powstania jest jednym z najszybciej rozwijających się miast Europy.


Almere centrum, fot. OMA


Ilość mieszkańców miasta wynosząca 193 tys. (w lutym 2012) ma być, na podstawie uzgodnień władz miejskich z rządem centralnym, rozszerzona do 350 tys. obywateli, do roku 2030.

Poldery (lądy odzyskane) wokół jeziora IJsselmeer pierwotnie przeznaczone były dla rolnictwa, jednakże po drugiej wojnie światowej nasilał się głód mieszkaniowy szybko rosnącej populacji Amsterdamu i zaplanowano dwa nowe miasta satelitarne. Tak powstały Lelystad na wschodzie prowincji Flevoland i Almere na zachodzie. Nazwa, nadana miastu w 1984, pochodzi od będącego tu jeszcze w średniowieczu jeziora Almere.


źródło: wikipedia.com


Plan mieszkaniowy Almere w latach 70-tych zakładał podstawową funkcjonalność i wyrównywanie społecznego statusu. Jednakże od lat 90-tych zaczęły powstawać bardziej ekskluzywne domy według efektownych wizualnie projektów (głównie w dzielnicy Regenboogbuurt).


W roku 1994 konkurs na plan przestrzenny zagospodarowania (masterplan) centrum miasta Almere wygrał projekt pracowni OMA. Wybierając do realizacji właśnie ten projekt władze miasta wykazały się odwagą oraz otwartością na architektoniczną innowację a nawet eksperyment. Być może przedstawiciele miasta kierowali się też wiarą w złoty dotyk holenderskiego papieża architektury Rema Koolhaasa.
Ta wizja zawiera obietnicę, że percepcja miasta Almere będzie robiła niezapomniane wrażenie zarówno na mieszkańcach jaki i zewnętrznych sceptykach - fragment opinii sądu konkursowego o projekcie OMA.


Almere - projekt centrum miasta, fot. OMA


Nowe centrum zbudowane w latach 1998 - 2007 pomiędzy stacją Almere Centraal a jeziorem Weerwater jest czymś na kształt architektonicznego zoo. Swoje projekty zrealizowały tutaj gwiazdy światowej architektury: OMA, SANAA, Christian de Portzamparc czy Will Alsop, by wymienić najznamienitszych. Takie zagęszczenie dzieł architektonicznej wagi ciężkiej czyni to miejsce celem pielgrzymek odwiedzających Holandię licznych miłośników architektury z całego świata.


Centrum Almere łączy funkcje handlowe z usługowymi, kulturalnym i mieszkaniowymi. Główne elementy programu skoncentrowano w trzech grupach - kompleks biurowy najbliżej stacji kolejowej, dalej na południe centrum handlowe oraz bulwar nad jeziorem Weerwater. Ten ostatni element, przeznaczony dla wypoczynku, rekreacji, życia nocnego i funkcji kulturalno - rozrywkowych ma wygenerować żyjące nabrzeże, czyli tak zwany (słowo przyprawiające strażników czystości językowej o gęsią skórkę, ale mimo to użyję go) waterfront. Przemyślany plan zagospodarowania przewidział też atrakcyjną wolną przestrzeń dla przyszłego rozwoju - pas ziemi na wschód od nowego centrum.

Ciekawostką jest, że niemal całość centrum stoi na olbrzymim parkingu podziemnym (3300 miejsc parkingowych) przeciętym pełnoprawną ulicą po której kursują autobusy. Ta najniższa warstwa organizuje całość infrastruktury dzięki czemu parter jest w pełni przeznaczony dla ruchu pieszego i rowerowego. Taki układ, w zamyśle projektantów z OMA, wytworzy w nowym centrum odmienną od reszty miasta gęstość obecności publicznej, różnorodność przestrzenną i orientację, które umożliwią maksymalną publiczną interakcję.

Wśród samych Holendrów opinie na temat Almere są podzielone. Dla jednych jest to bardzo nudna dzielnica pod Amsterdamem, inni wręcz uwielbiają tam mieszkać w spokoju, w pobliżu "natury" (całej nowej / "all brand new") i wody. Dla architektów, jak wspomniałem wcześniej, jest to punkt obowiązkowy w programie zwiedzania Holandii. Na odwiedzających nie-architektach za to miasto robi negatywne wrażenie. W oczy rzuca się brak życia na ulicach a nowe centrum budzi silne skojarzenia z otwartym pasażem galerii handlowej, ostemplowanej wszechobecnymi logotypami globalnych marek. Przyzwyczajeni do tradycyjnych, narastających przez wieki miast nie znajdą tutaj związanej lub wynikającej z tej tradycji tożsamości takiego organizmu. Próżno szukać w nowym centrum małych sklepików czy restauracji z klimatem. Jest za to cały repertuar globalnych sieci. „Zewnętrznych sceptyków” jednak nie przekonuje pokazowa architektura od najlepszych, nawet teatr - zbudowany wedle wyłonionego w konkursie projektu SANAA gmach o prostej bryle z betonu i szkła stojący na palach na brzegu jeziora Weerwater.

Mamy tu do czynienia z fenomenem miasta tworzonego od zera w przyspieszonym tempie, jakby na sterydach. Jest to świeży eksperyment społeczno - urbanistyczny na żywej tkance. Jak na razie robi wrażenie nie do końca udanego, ale przecież wciąż trwa i podejrzewam, że potrzeba jeszcze trochę czasu aby go oceniać.


Tekst autorstwa Tomasza Sachanowicza, bryla.pl

czwartek, 29 sierpnia 2013

Zakupy w Polskim klimacie? W Rotterdamie za 14 euro poczujesz się jak w domu.

       Odwiedziłem dziś Polski sklep "Groszek" na Charlois, praktycznie w centrum Rotterdamu. Klimat jak w typowym krajowym markecie, coś na styl "Lewiatana" lub "Społem". W środku znajdziemy Polskie i Rosyjskie produkty, obecna jest większość marek typu, Knorr, Pudliszki, Tymbark. Nabiał, warzywa i mięso również z importu. Co najciekawsze, w sklepie znajduje się klasyczne stoisko mięsne, wszystko warzone na miejscu przez około 50 letnią Polkę, która z dużym prawdopodobieństwem ma na imię Krystyna. Przez chwilę się poczułem, jakbym przeskoczył 1000 kilometrów na wschód, do pierwszego lepszego osiedlowego marketu.
      Wzorując się na dość popularnych w serwisie "Wykop"wersjach zakupów za (około) 50zł, przedstawianych przez użytkowników, żyjących w różnych zakątkach świata - postanowiłem pokazać Internetowi, jakie "Polskie" artykuły można kupić w Holandii, mieszcąc się w tej kwocie.


Lista zakupów i zdjęcie:
Napój Tiger 1L - 1,49e
Napój Tymbark 2L - 2,5e
Mleko Łaciate - 0,99e
Śmietana Zott 18% - 0,79e
Filet z kurczaka, około 0,8kg - 5.61e
Krajowe ziemniaki 1kg - 1,01e
Ser Gouda Hochland, plasterki - 1,49e
Ser biały, półtłusty 250g -0.99e
 Razem: 14,36e lub 60zł





Marihuany? -Nie ma sprawy, u nas najwyższej jakości i w dodatku legalnie.
Holenderska polityka wobec narkotyków - Wikipedia

   Z okazji zbliżającego sie weekendu - powiększyłem swoją listę zakupów o 1,7 grama konopii indyjskiej, odmiany zwanej Białą Wdową (ang. White Widow). Przyjemność kosztowała mnie równe 10 euro, nie jest to wygórowana cena w stosunku do jakości. Zakupu dokonałem w jednym z licznych Coffeshopów, które są rozmieszczone po całym kraju. Kupując trawkę w takim sklepie możesz liczyć na pomoc przy doborze idealnego produktu, robisz to legalnie, mając pewność ,że susz jest w pełni naturalny i pochodzi od dobrego hodowcy. Dla ciekawych, dodaję zdjęcie.

                                                                                                                                Enjoy!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Po pierwszej przerwie zaczęli zwolnienia.


          Nie mam pojęcia w jakim celu Polskie agencje pośrednictwa przysylają niektórych ludzi do pracy. Ludzi z kompletnym brakiem motywacji, aspołecznych, bez cienia pospolitego ludzkiego ogranięcia. Holandia kwitnie tulipanami polskiego pochodzenia. Każdy kto tu jest, czy chce tego czy nie, jest częścią przedstawienia które tak naprawdę dociera z prawdziwą mocą, tylko do Holendrów. Aktorami są polacy, z różnych stron polski ,z miast i wiosek. Czasem się zastanawiam czy to wszystko co dzieje się obok mnie to prawda, czy może biorę udział w fikcji na masową skalę, w której każdy robi to co mu się w danej chwili podoba, bez uwagi na poźniejsze, nieubłagane konsekwencje.
         Prosty przykład człowieka bez ogarnięcia, z czego po części się cieszę ,że tu jest - może dzięki temu będzie kiedyś w Polsce lepiej, jak wszyscy ludzie tego typu, wszystkie nieroby rozejdą się po świecie. Za młody jestem aby to wiedzieć, jednakże filozofia wskazana :)
       Godzina 6.30 , centrum logistyczne. Przy wejsciu na halę czeka na mnie dwóch facetów,  około 25 lat, aby rozpocząć pracę. Nigdy wcześniej nie byli w tej firmie,  z angielskim kiepsko. Zaczynam krótkie szkolenie z obsługi czytnika kodów kreskowych, w ojczystym języku. Po około 30 minutach obydwaj stanowczo twierdzą ,że są gotowi do samodzielnej pracy. Skoro ktoś tak twierdzi, zapewne tak jest, dorośli jesteśmy. Przecież nawet wychowanie nakazuje dobrze wykonywać swą pracę, rzetelnie i sumiennie, znaczy. W końcu jesteśmy 1000km od domu, jesteśmy w gościach pełną gębą i na tym zarabiamy. Wielu nie widzi tej subtelnej różnicy,że tutaj jednostka rzutuje na opinię o całym narodzie, o narodzie który już w coraz mniejszym stopniu ma opinie nierobów, cwaniaków i pijaków.
(Wracam do tematu przewodniego, gaduła ze mnie, blog był chyba dobrym pomysłem)
      Dwaj koledzy przepracowali trzy godziny z czytnikiem kodów w ręku, skanując maleńkie pudełeczka i układając je na jednej palecie z czterech, w zależności co pokaże skaner. Praca wydaje się bajecznie prosta, na skanerze dwa guziki, na hali leci polska muzyka z głośników, podczas długiej przerwy serwują dwudaniowy obiad. Firma z klimatem, fajnymi ludźmi i spokojna pracą, którą robisz w swoim tempie. Dla niektórych takie warunki pracy są chyba zbyt mało motywujące, skoro obydwaj zostali zwolnieni po przepracowaniu trzech godzin, przed pierwsza przerwa. Z pracy dla dzieciaka zrobili bajzel, za który nawet pani psycholog, sprawiłaby swojemu potomstwu srogie lanie. Następnego dnia Panowie busem wrócili do Polski nie zarabiając ani euro-centa, nikt im nawet nie szukał pracy w innej firmie. Pudełeczka były lekkie, praca za 8,5 euro za godzinę na rękę  z obiadkiem za free na przerwie. Czego więcej może oczekiwać osoba bez wykształcenia w obcym kraju?
Rano ewidentnie nie chciało im się posłuchać kolegi, który jest w podobnym wieku, bo gówno wie. Nie było ani jednej prośby z ich ust o pomoc, o wyjaśnienie działania systemu pracy. Było jedynie twierdzenie ,że wszystko jest dla nas jasne,że możesz już sobie iść. Poszedłem, oni wyjechali.

PS. Mam nadzieję ,że to co piszę ma jakiś sens. Nigdy nie był ze mnie polonista, referaty i wypracowania to nie mój konik. Mam nadzieję ,że nie jest najgorzej.
Na pocieszenie po moich chamskich wypocinach dodaję zdjęcie niderlandzkich zwierząt pastewnych, które nie mają takich stresów jak ja :)


Nie wiem kto mówił ,że po śmierci dopiero się wyśpimy. Ja chcę umrzeć już teraz, przynajmniej do godziny 10.

           I tak mam zawsze, gdy obowiązki karzą wstać z łóżka szybciej, niż to ustawa reguluje.... Być do godziny 10 nieprzypotmym, Holandia daje to chyba każdemu w standardzie.

Rotterdam, godzina 3.45 nad ranem.
        Zaczynam kolejny "dzień jak dzień", drugi na blogu, kolejny z reszty życia. Do weekendu jeszcze trochę czasu zostało, jak w Polsce tak tu, trwa wielkie odliczanie. Oczywiście są gusta i guściki, zboczenia i też nie, uwieżcie mi: TEN KRAJ jest w stanie całkowicie wypełnić czas wolny. Lasy, jeziora, góry, piękna przyroda - BRAK , wszystko czego dusza zapragnie - DOSTATEK. W międzyczasie powstawania nowych wpisów, na pewno dowiecie się co mam na myśli. O dziwo nie są to wszędzie dostępne prostytutki w cenie od 25 Euro za "szybki numerek" po bezdomnych(czyt. brudnych, zapuszczonych, bezzębnych kloszarków z różnych zakamarków kuli ziemskiej) handlujacych na ulicach kokainą w cenie, już od 40 Euro za gram.
     
   Do pracy dziś mam niecałe 160km tam i drugie tyle w drodze powrotnej. Na moje szczęście dostałem od firmy małe autko(Toyota Yaris), które mam na wyłączność. Obawiałem się dojazdów do pracy busem, z różnymi dziwnymi ludźmi i ich nadmiarem. Wiadomo, również kierowcy różni bywają, spotkałem i takich po nadmiarze amfetaminy, nie śpiących już czwartą dobę i takich co są po pracy zmęczeni i nadomiar złego muszą kierować autem z dwunastoma osobami na pokladzie. Nie dla mnie takie rozrywki, lubię w aucie czuć się bezpiecznie. Wracając do tematu, śmiało mogę twierdzić ,że gdybym miał codziennie np. z Wrocławia do Poznania jeździć do pracy, zwariowałbym. Dostałbym odleżyn tyłka i kory mózgowej, z nerwów. Pierwszorzędną sprawą jeśli chodzi o dojazdy do pracy są autostrady. Od domu do obwodnicy (oczywiście autostradowej) mam jakieś 2km, a po przejechaniu 156km zjeżdża się z autostrady i jest się pod bezpośrednio pod miejscem pracy. Praktycznie zawsze dojeżdża się na czas. U Nas w kraju nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć podczas 160km drogi. Tutaj jest to 1,5 godziny jazdy z przerwą na rozprostowanie kości w połowie trasy. Wiadomo, jak wszędzie i tu tworzą się korki, lecz wg.mnie systemy monitoringu autostrad, regulacji natężenia ruchu i fotoradary na każdym kroku robią swoje. Nie stałem tu nigdy dłużej w korku niż 45 minut, a to dlatego ,że parę kilometrów później był wypadek z udziałem ciężarówki. Holenderskie drogi są jedymi z najbezpieczniejszych w Europie [Źródło], dla przykładu, w NL przypadają średnio 32 ofiary śmiertelne na drodze/milion mieszkańców/rok. W Polsce są to już 94 wypadki.
Uważam ,że kultura jazdy ma tu wiele do rzeczy. Człowiek który wie za ile czasu dojedzie do celu, nie gna na zabój aby się nie spóźnić. Wyjedzie z domu we właściwym czasie i we właściwym dotrze do celu. Jedziesz autostradą i widzisz ,że nagle kończy Ci się pas? Wystarczy włączyć odpowiedni kierunkowskaz a miejsce na Ciebie już czeka. Zero prostactwa, krótkowzroczności i doskonale znanych nam cech. Jest zwężka do jednego pasa - wszyscy jedziemy na suwak, nikt nie stoi w korku, wszyscy jadą zadowoleni.
Nie dopatrzylem się szeryfowania w Naszym stylu, dla przykładu:
Jest tutaj ogrom takich "pierdół", które idealnie wpływają na moje samopoczucie, nastawienie do życia i do drugiego człowieka. Aż chce się żyć i być happy. Be happy, Be Holland.
                                                                               

Życie w Polsce, widziane oczami dziecka, jest przepiękne. Holandia te oczy zamyka i otwiera na nowo.


Witajcie!
        Dziś mijają równe trzy miesiące mojego pobytu w Holandii, kraju szczęśliwych ludzi, rowerów, wiatraków i legalnych konopi. Wszystko wygląda na to ,że zabawię tu nieco dłużej. Parę dni temu otrzymałem umowę od pracodawcy, która wiąże mnie z tym miejscem, Holandią, miastem Rotterdam na równy rok czasu. Co będzie dalej - zobaczymy.
       Życie Polskiego młodziaka, robiącego studia zaoczne i pracującego jednocześnie bywa ciężkie. 5 lat stresów o szkołę, podobna ilość lat zmartwień natury zawodowej plus, problemy natury młodzieńczej. Każdy człowiek żyjący takim trybem, nie może doczekać się końca studiów i uzyskania względnego spokoju. Tak było też ze mną.
     Jak wszystko co piękne, studia dobiegały końca. Nadszedł czas poszukać pracy która pozwoli mi utrzymać się w pięknym i cudownie drogim mieście, Wrocławiu. Wcześniejsze doświadczenia nauczyły mnie ,że dla chcącego nic trudnego, podobno. Przez całe pięć lat "mojej udręki" byłem przedstawicielem handlowym. Był szpan laptopem, autem i całą tą otoczką tego, jaka ta praca nie jest piękna i cudna. Gówno prawda. Co miesiąc stres, czy target (cel) sprzedażowy został osiągnięty. Użeranie się z klientami, poszukiwanie nowych - którzy nie chcą nic od Ciebie kupić. Stres, jazda autem od rana do świtu, stres. Odreagowywanie pracy na bliskich. Niestety. Szóstego roku tak nie pociągnę. Studia już przy końcu - bez problemu znajdę coś nowego i o wiele bardziej atrakcyjnego, pomyślał studenciak. Nic bardziej mylnego.
    Pół roku poszukiwań minęło, sporo rozmów o pracę jako handlowiec, sprzedawca. Wszystko jałowe, płatne 1500 do łapy. Odpowiedzi z ogłoszeń treści: "Poszukujemy specjalisty ds. zarządzania zasobami ludzkimi" brak. Wtedy poczułem ,że studia i czas na nie poświęcony prędko się nie zwróci. Trzeba działać, 25 lat człowiek ma a na rachunku bankowym wieje wiatr. Nic dobrego to nie wróży. Pierwsza myśl z miliona, trzeba za granicę jechać i zarobić trochę grosza. Koledzy powyjeżdżali, o dziwo większość jakoś dała radę wystartować w obcym kraju. Może na mnie teraz kolej? Czemu nie! Czas zacząć przygodę która nazywa się prawdziwie dorosłym życiem. Kolejny myśl, jak to zrealizować?
     W Europie jest wiele miejsc w których świetnie płacą, szanują pracownika i gdzie za minimalną pensję można się utrzymać na dobrym poziomie. Dlaczego akurat Holandia? Dlatego ,że poszedłem na łatwiznę.
    Do NL można wyjechać praktycznie z dnia na dzień i zacząć pracować. Wystarczy stawić się do jednej z licznych agencji pośrednictwa pracy w Polsce, odbyć krótką rozmowę i po teorytycznie równie krótkim oczekiwaniu, wyjechać do Holandii. Niderlandzki rynek pracy jest opanowany przez biura pośrednictwa, na własną rękę może być Ci cholernie ciężko coś znaleźć. Agencje zapewniają pracę, zakwaterowanie i codzienny transport do firmy, co jest genialną opcją na tzw. "początek". Oczywiście można liczyć też na "opiekę polskiego rezydenta", który jest do Twojej dyspozycji w każdej awaryjnej sytuacji. Jest to w większości Polak który nauczył się języka i drogą awansu, stał się opiekunem.
        Holandia posiada niezliczoną ilość miejsc pracy dla pracowników fizycznych. W centrach logistycznych, fabrykach, przetwórniach. Do jakiego miejsca pracy trafisz (chodzi o atmosferę), w jakich warunkach przyjdzie Ci tu żyć i jakich ludzi spotkach na swej drodze, zależy w sporej mierze od tego jaką agencję wybierzesz. Wszystko zależy od szczęścia i znajomości języka angielskiego (tyle na początek wystarczy). Ja miałem szczęścia dużo, praktycznie z chodnika otrzymałem pracę jako koordynator drużyny. Moja praca polega na "wskakiwaniu" z moją drużyną do firm, w których ludzie biorą w danym momencie urlopy i zastępowaniu ich w trybie krótkoterminowym. Każdy pracownik agencyjny co 3 miesiące zjeżdża na urlop do swojego kraju, dlatego też aby pracodawca nie został na "lodzie", dbam o zachowanie ciągłości pracy w danej firmie. Obsługujemy ponad 30 firm, co mnie ogromnie cieszy. Każdy dzień jest dla mnie inny. To ,że mi się udało trafić taką pracę, było ogromnym szczęściem. Takie przypadki raczej się nie zdarzają. Pomogła mi w tym znajomość języka angielskiego w stopniu zaawansowanym i ukończenie studiów wyższych, które z tego co zauważyłem, są średnio akceptowane w kraju niderlandów.
W Holandii nie ma co liczyć na szczęście, fart itp. WSZYSTKO TRZEBA WYPRACOWAĆ SAMEMU! Jest tu masa ludzi którzy tylko czekają aby "podstawić Ci nogę".
Holendrzy to bardzo inteligentni ludzie, dobrzy obserwatorzy i po części perfekcjoniści. Wszystko co robisz w pracy, zostanie prędzej czy później docenione. Oczywiście niekoniecznie będą to same superlatywy.
            Jak pisałem wcześniej, dla chcącego nie ma nic trudnego, co tutaj się sprawdza. Dlatego postanowiłem zacząć pisać blog na temat życia młodego człowieka w NL. Może przekonam kogoś do spróbowania swoich sił, może kogoś zniechęcę a może komuś trochę otworzę wąski horyzont.

Mam jednak nadzieję ,że moja luźna wypowiedź pozwoli wam poczuć się, chociaż przez chwilę, jak absolwent w nl :)
                                                                                   Most Erazma w centrum Rotterdamu
                                                                                       Most Erazma w centrum Rotterdamu
Do następnego wpisu!